Chiny przechodzą spowolnienie gospodarcze, jednocześnie notując niskie bezrobocie. Jak wytłumaczyć tę tajemnicę? Brakiem rąk do pracy! Wszyscy, którzy mieli wyemigrować ze wsi do miast, już to zrobili. Teraz trzeba zwiększyć produktywność pracowników – przekonuje prof. Yang Du, chiński ekonomista.
ObserwatorFinansowy.pl: Chiny mają za sobą imponujące lata wzrostu, ale po 2008 roku coraz więcej rys pojawia się na tym pięknym obrazku kwitnącej gospodarki. Spore problemy pojawiają się np. na rynku pracy. Czy może pan je scharakteryzować?
Główny problem to dostępność siły roboczej. Chiny są najludniejszym krajem globu i kiedyś nie mieliśmy z tym problemu. Ludzie migrowali ze wsi do miast, zapewniając podaż pracy dla przemysłu. Ta migracja wciąż się odbywa, w zeszłym roku osiągnęła poziom 169 mln ludzi, tyle że przestała rosnąć. W ostatnich latach wzrost migracji ze wsi do miast spowolnił do 0,3 proc., co oznacza, że tak naprawdę ci, którzy mieli wyemigrować, już wyemigrowali. Dalsza migracja wewnętrzna nie rozwiąże problemów z podażą pracy.
Starzejące się społeczeństwo też pewnie w tym nie pomaga.
Oczywiście. Wszyscy wiedzą, że Chiny miały politykę populacyjną, jaką miały, i że to nie pomaga w rozwoju…
To słynna polityka 2+1 jest odpowiedzialna za problemy demograficzne Chin?
Częściowo i raczej historycznie. Spadek dzietności w latach 80. XX wieku był właśnie jej wynikiem. Ale od lat 90. XX wieku dzietność spada z innego powodu. Po prostu Chińczycy się bogacą i zarabiają więcej, co sprawia, że ich czas jest wart więcej. Rosną więc koszty alternatywne posiadania kolejnego dziecka. Trzeba dokonywać wyboru między kolejnym dzieckiem a komfortem życia i ten wybór jest obecnie relatywnie trudniejszy. I zmiana tego nastawienia jest obecnie jednym z głównych zadań polityki gospodarczej.
A jaka jest właściwie dzietność w Chinach? Zastępowalność pokoleń nie jest zapewniona?
Niestety, nie. Dzietność szacuje się na poziomie 1,5-1,6 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym. Chiny się starzeją, liczba ludzi w wieku produkcyjnym spada i musimy znaleźć nowy sposób na to, by zapewnić paliwo dla rozwoju gospodarczego. Nawiasem mówiąc, mamy jednocześnie do czynienia z ciekawym efektem związanym z deficytem pracy: mimo spowolnienia gospodarczego mamy niską stopę bezrobocia. To dość zaskakujące, że te dwa zjawiska mogą współwystępować.
Są już jakieś pomysły, jak wybrnąć z pułapki? W Europie problemy z podażą pracy rozwiązuje się, przyjmując imigrantów, np. w Polsce Ukraińców. W Chinach także spotkałem spore grupy obcokrajowców, np. Afrykanów. Czy imigracja zalepi dziury na chińskim rynku pracy?
(śmiech) Oczywiście, że… nie! Chiny mają 1,4 mld mieszkańców i zapotrzebowanie na pracę liczone w dziesiątkach milionów. Cóż nam da przyjęcie 200 tys., miliona czy dwóch milionów imigrantów? To błąd statystyczny. Są inne drogi do naprawy sytuacji. Na przykład w Chinach zaledwie 60 proc. ludzi w wieku produkcyjnym pracuje i szuka pracy. Reszta jest nieaktywna. Trzeba zwiększyć poziom partycypacji w rynku pracy. Zwiększenie go np. o 1 proc. przekłada się na zwiększenie liczby pracowników o 9 mln. To byłoby dopiero coś. Dobrze byłoby także zmniejszyć różnicę w poziomie aktywności zawodowej mężczyzn i kobiet.
Tak, to w Polsce także jest problemem. Czy w Chinach macie płacę minimalną?
Od 1994 roku tak, ale różną dla poszczególnych regionów i miast.
Może to ona wpływa na niską aktywność zawodową, wyłączając sporą grupę pracowników z rynku pracy już na starcie?
Byłoby to możliwe, gdyby podnoszono ją na ślepo, bez brania pod uwagę wzrostu produktywności w gospodarce. Nie robimy takich rzeczy.
Związki zawodowe nie domagają się regularnego i istotnego podnoszenia płacy minimalnej?
Nie, a właściwie to nie mają na to zbyt dużego wpływu. Wie pan, najważniejsza dla naszej sytuacji gospodarczej jest obecnie produktywność w gospodarce. Trzeba zwiększyć produktywność tych pracowników, którzy już są na rynku pracy.
Jak?
Nowe technologie, inwestycje w kapitał, który zastąpi pracowników wykonujących niewykwalifikowane prace, przesuwając ich do tych bardziej wymagających…
Na świecie automatyzację postrzega się coraz częściej jako zagrożenie, a nie szansę…
Nie w Chinach. Wiadomo, że krótkookresowo to może przełożyć się na jakieś zwolnienia, a z całą pewnością długofalowy i mocniejszy efekt polegać będzie na zwiększeniu produktywności na jednego pracownika, a to oznacza większe zyski firm i w efekcie większe zarobki tego pracownika.
Czy system edukacyjny w Chinach poradzi sobie z zadaniem wykształcenia wyspecjalizowanych pracowników?
Nasz system nie jest idealny, ale np. w zakresie szkolnictwa wyższego naprawdę sporo zrobiliśmy w ciągu ostatnich dwóch dekad. Jego jakość bardzo wzrosła. Ale to logiczne – jeśli chce się mieć dobrych inżynierów, trzeba mieć dobre politechniki. Teraz Chiny stoją przed koniecznością wymianą silnika chińskiej gospodarki – dotąd rozwijaliśmy się dzięki taniej niewykwalifikowanej sile roboczej, teraz chcemy się rozwijać dzięki relatywnie taniej sile wykwalifikowanej.
Tania siła robocza w Chinach już nie jest tania.
Właśnie o to chodzi. Koszty zatrudnienia pracowników niewykwalifikowanych bardzo wzrosły. Już nie tekstylia, ale sektory nowych technologii będą napędzać Chiny. Na kilku rynkach jesteśmy już w czołówce, na przykład cyfryzacja naszego społeczeństwa jest bardzo szybka i dogłębna. Możesz wyjść na miasto tylko z telefonem, bez portfela i dzięki aplikacjom możesz zamówić taksówkę, zapłacić na bazarku za owoce, przelać pieniądze za pobyt w hotelu itd.
Pewnie słynnemu WeChatowi?
Między innymi. Inny prężnie rozwijający się rynek to online shopping. Ludzie nawet w terenach wiejskich korzystają z tej formy zakupów – zarówno jako sprzedający, jak i kupujący. Podsumowując, nowe technologie w Chinach, automatyzacja, roboty są bardzo mile widziane.
Wróćmy do kosztów pracy. Co je tak mocno wywindowało?
Właśnie między innymi deficyt siły roboczej. Niestety, nie szło to w parze w odpowiednim stopniu ze wzrostem produktywności. Jeśli porównamy Chiny z Europą, Japonią, Koreą, Stanami Zjednoczonymi, zderzając koszty z produktywnością, to u nas ten stosunek nie jest korzystny.
A czy w Chinach problemem w tym kontekście jest to, co w Europie, czyli rosnące pozapłacowe koszty pracy?
Nie powiedziałbym, że to jest wielkim problemem. Klin podatkowy wynosi w Chinach średnio ok. 40 proc.
To chyba sporo.
Ale tu ważne jest słowo „średnio”, ponieważ nasz system podatków i składek odprowadzanych od wynagrodzenia jest bardzo zróżnicowany. Rząd centralny daje ogólne wytyczne co do tego, ile poszczególne rządy lokalne powinny pobierać podatków, czy co do tego, jak powinny kształtować swoje systemy świadczeń socjalnych. Jest tutaj naprawdę sporo autonomii i swobody, system ubezpieczeń społecznych jest niezintegrowany i nie ma charakteru ogólnokrajowego. Na pewno trzeba w przyszłości zapewnić podstawowe ubezpieczenie wszystkim w ujednolicony sposób.
Czy wobec tego należy oczekiwać, że koszty ubezpieczeń społecznych w Chinach wywindują ogólne koszty zatrudnienia jeszcze bardziej?
Cóż, z jednej strony na pewno tak będzie, ale jeśli dobrze zaprojektujemy ów system i skutecznie wcielimy go w życie, to może przyczynić się on do poprawy produktywności i koniec końców efekt netto może być pozytywny. Tyle że tu trzeba naprawdę sporo wysiłku na etapie projektowania tego systemu.
Na przykład żeby uniknąć błędów, które popełniono na Zachodzie?
Zachód, zwłaszcza Europa, i Chiny to dwie różne rzeczywistości ze względu na różnicę w poziomie rozwoju gospodarczego. Chiny nie miały wcześniej w ogóle żadnej siatki zabezpieczeń społecznych i dopiero teraz zaczynają ją tworzyć. Europa z kolei stworzyła ją dawno i wręcz przeholowała, ludzie bywają chronieni aż za nadto, co stwarza teraz różnego typu problemy.
W porządku. Ubezpieczenia społeczne w Chinach mogą zwiększyć produktywność. Na Zachodzie są obciążeniem. Automatyzacja w Chinach oliwi gospodarkę, zwiększając przy okazji wynagrodzenia. Na Zachodzie ludzie się jej boją. To faktycznie inny świat. Ale chyba już problem nierówności dochodowych dotyczy także was?
Ale także w zupełnie inny sposób. To prawda, że nierówności dochodowe są i stanowią problem także w Chinach, ale ten problem nie rośnie, a maleje. Jeśli porównamy prędkość wzrostu płac niewykwalifikowanych robotników, a więc najbiedniejszych pracujących, ze wzrostem płac pracowników wykwalifikowanych, to ten pierwszy jest szybszy. Logiczne więc, że skoro biedni bogacą się szybciej niż zamożni, nierówności powoli się zmniejszają. Pokazuje to także zresztą wskaźnik Giniego, który przestał rosnąć.
Czy w Chinach łatwo o karierę od pucybuta do milionera? Macie dużą mobilność społeczną?
Mówiąc szczerze, nie zajmowałem się tymi kwestiami i… nie wiem.
Rzadko słyszy się „nie wiem” z ust ekonomisty.
Cóż, tu łatwo mi się przyznać do niewiedzy, bo to raczej tematyka socjologiczna. (śmiech)
Autor – Sebastian Stodolak
źródło – Obserwator Finansowy, 4.08.2017 – zobacz
prof. Yang Du – ekonomista z pekińskiego Instytut Populacji i Ekonomii Rynku Pracy oraz Chińskiej Akademii Nauk Społecznych
Sebastian Stodolak – dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej (przeczytaj ostatnie publikacje autora)
Warte uwagi: podsumowanie i materiały poseminaryjne z międzynarodowego seminarium naukowego IBS „Technologia, globalizacja i rynki pracy na świecie”, Warszawa, 11.07.2017 – zobacz